niedziela, 21 lipca 2013

Trzy wesela i Egipt :)

Witajcie,

nie pisaliśmy kawałek bo albo nie było czasu, albo nie było o czym, albo jak już było o czym to temat taki że się w życiu na bloga nie nadaje. 
Coś tam się jednak musiało przecież dziać, no nie? 
No coś tam się działo, to piszę.

Na początek rewolucja w Egipcie cd. 
Z punktu widzenia przeciętnego Egipcjanina Mursi był zły to zrobiliśmy rewolucję, armia hamdurle nam pomogła, teraz wybierzemy nowego i będzie git. Musimy sobie tylko wcześniej poradzić z tymi oszołomami z muslim brothers bo się nie potrafią pogodzić z przegraną, biegają po Kairze rzucają kamieniami, Mołotowami, albo fajerwerkami strzelają do żołnierzy czy normalnych ludzi.



Z drugiej strony po internetach krąży coraz więcej tekstów, że pogwałcenie demokracji, że tłum nieprzywykły do wolności bardzo łatwo nastawić na jednostkę, że panowanie nad krajem elegancko przejęła junta wojskowa bo Pan Mursi komuś dużemu z pejsami za skórę zalazł.

Ja tam nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem, nie interesuje mnie to i w ogóle nie mam zdania, a na blogu co to go każdy może przeczytać to już w ogóle się na polityce nie znam.

Raz na jakiś czas ktoś z Was napisze się zapytując czy żyjemy i jak tam w ogóle bo przecież tam u Was to strzelają i wojna i apokalipsa i Boże ratuj. Bardzo nam miło że się interesujecie i martwicie, ale u nas NIE strzelają. Jakieś pół godzinki po ostatnim wpisie pojechaliśmy do hotelu(ciągle zadowoleni że koniec rewolucji), a tam wszyscy znowu przed TV bo w Kairze muslim brothers naparzają czym mają(kamienie, Mołotowy(zrobione z whisky, bo paliwa niema!!!) czy fajerwerki) do wojska i cywilów bo im wodza zamknięto. Armia powoli jednak sobie z nimi radzi, a jak mamy gości z Kairu to mówią, że w większości prowadzą normalne życie, trzeba tylko wiedzieć jakich miejsc unikać.

Z naszego punktu widzenia chodzi o to, że dopóki rzucają kamieniami to powodzenia. Rzecz w tym, żeby nie pozwolić im wykonać nawet najmniejszego zamachu bombowego, który mógłby zranić przechodzącego nieopodal wielbłąda, a nie daj Boże człowieka, w najgorszym wypadku turystę. Po czymś takim w jeden dzień media ogłosiłyby "początek serii wielkich zamachów w całym Egipcie, w których zginąć mogą setki jeśli nie tysiące ludzi" i strumień turystów zostanie odcięty na co najmniej parę miesięcy. Tego armia musi pilnować, ale zdaje się że zdają sobie z tego sprawę i póki co im wychodzi.

No dobra. A co u Was?

A u nas wszystko gra. Turystów dalej niewiele, pogoda jest, wypłata była i wiemy już gdzie kupić wódkę w znośnej jakości, w znośnej cenie, tak że jest git. Znaleźliśmy nawet w takiej pipidówie Safadze Polsko-Egipską firmę nurkową. Takie swoje, wyluzowane chłopaki.

Jak mamy wolny dzień(czwartek) to też trafiliśmy dobrze bo mamy Martina, a Martin ma auto. To siadamy w auto i jedziemy do El Gouny - turystyczne, prywatne(!!) miasto po drugiej stronie Hurghady, czyli jakieś 75 km od nas. Tam też jest Movenpick i tam mamy szefów i resztę ekipy.

Jest tam też na przykład zajebisty bar na plaży z palmami, basenem, leżakiem, hamakiem, piwkiem, jedzeniem, morzem, basenem... 

A wieczorem koło 23-ciej otwierają się kluby. My chodzimy do LocaLoca, klub nie jest duży ale z bardzo fajnym klimatem. W większej części na wolnym powietrzu, oczywiście nad morzem. Gra grupa dj-ów, którzy znają się na robocie więc jest na prawdę dobrze. Mi się kojarzy z tym co słyszałem w wakacyjnych audycjach w RMF MAXXX z Ibizy - dobra klubowa muzyka. Po klubie krąży Pani fotograf i robi zdjęcia, a potem można je sobie tutaj zobaczyć. 

Oczywiście do domu wiezie nas koło trzeciej w nocy pijany Niemiec :)

Raz też Aga coś mi mówić zaczęła że ona mi będzie włosy obcinać bo wyglądam jak Rumcajs rozbójnik. No to wybrałem mniejsze ryzyko i poszedłem w naszej pipidówie fryzjera szukać. Pierwszy lepszy sklep:
- Dzień dobry a gdzie tu jest fryzjer?
- A dzień dobry my friend tu niedaleko jest najlepszy w ogóle specjalista fryzjer i tam musisz iść i mu powiedz że ja Cię przysłałem my friend.
- No dobra, a ile takiemu specjaliście trzeba zapłacić?
- A to, my friend to ja nie wiem, to już się jego trzeba pytać.
- No dobra, ale tak ze 20 funtów(coś koło 10 złotych)?
- No może 20, ale nie wiem.
- Dobra przyjacielu, bardzo dziękuję, idę!

Poszedłem, znalazłem. Stoi dwóch gości przed wejściem do "salonu"(po schodkach do pomieszczenia 3x4m z dwoma lustrami, ladą, dwoma fotelami, bez klimy, tylko się taki wiatrak u sufitu kręci). Większy koleżka - fryzjer właściwy, ale gada tylko po swojemu, drugi, mniejszy - nie fryzjer, ale przetłumaczyć potrafi z mojego angielskiego bełkotu na ich egipskie harkanie. Mniejszy że oczywiście większy jest najlepszym specjalistą, no to ja że się bardzo cieszę, że trafiłem do nich i czy znajdzie chwilkę żeby mi włosy skrócić. No to on że znajdzie, no to ja że ile za taką przyjemność. I jak poprzednie odpowiedzi padały bezpośrednio po pytaniu tak teraz chłopaki zaczęli ze sobą dyskutować co jakiś czas tylko na mnie zerkając(bo tutaj Panie nie ma jednej ceny za jakąś usługę, tutaj trzeba ocenić na ile klienta stać i mu zaproponować cenę taką żeby nie obrazić zbyt niską). No to ja im mówię jeszcze że nie, że zwykły turysta, tylko pracuję tutaj tak jak oni i że tu o niedaleko mieszkam. A no to jak tak to oczywiście my friend cena będzie specjalna dla Ciebie. I dalej dyskutują a ja się dzień wcześniej liczebników uczyłem i słyszę że coś jest o pięćdziesięciu. No to im przerwałem i mówię że 20 mogę zapłacić. No to dalej dyskutują ale ten mniejszy jakby mnie broni i w końcu do mnie że OK, ale to jest cena specjalnie dla mnie i że musimy biznes zrobić że jak będę miał kolegę czy turystę co będzie potrzebował fryzjera to im go muszę przyprowadzić. Zgodziłem się oczywiście, Aga z Marią sobie nawzajem końcówki podetną, a Martin jest łysy.
Siadłem, Pan mnie elegancko opierdzielił jak najwyższej klasy specjalista z Zabierzowa, przypociłem się tylko nieco jak brzytwę wyciągnął, że mi kark będzie golił, zgodziłem się oczywiście(właściwie to się nie pytał:) ). Wszystko poszło jednak gładko, podziękowałem, zapłaciłem, do domu poszłem(bo blisko) odkaziłem resztką weselnej od środka.

Na koniec życzenia i gratulacje.
Uruchomiliśmy z Agą serię i populacja Pająków w Radziszowie zmniejsza się :)

Po pierwsze Ania i Karol. 

W najbliższą sobotę biorą ślub, na którym niestety nas nie będzie, ale z tej okazji chcemy złożyć życzenia, udanej imprezy i wszystkiego dobrego już po imprezie. Nic się nie martwcie, koperta tam do Was powinna jakoś dotrzeć, ale i weselną sobie jedną rezerwujemy :)

Po drugie Asia i Selim.

Wziął ją chłopak wytargał na Rysy i wręczył pierścień.
Tak wygląda Aśka przed,

a tak po zaręczynach: 

Gratulujemy i czekamy na informację o dacie, może na tą imprezę już nam się uda przylecieć.

Pozdrawiamy gorąco,
AiP.



piątek, 5 lipca 2013

Mursi halas, czyli na jakiś czas powrót do normalności.

No i się skończyło :)

Protesty były ogromne, mówi się że we wszelkiego rodzaju demonstracjach udział wzięło ponad 32 miliony ludzi. Co podobno było największym takim ruszeniem w historii. Widać było  jednak że poprzednia rewolucja wiele chłopaków nauczyła i z problemem poradzili sobie elegancko. 
Piszę dzisiaj, ale główna akcja miała miejsce przedwczoraj koło dwudziestej pierwszej.
W telewizji pokazał się Pan generał o czarującym nazwisku Sisi i powiedział: koniec szopki!


Gość mówił konkretnie (chociaż po arabsku): Mursi i jego ekipa wzywają do rozlewu krwi i nie chcą z nami gadać, więc zagrażają bezpieczeństwu kraju. W takim razie ich wyłapiemy i pozamykamy, kropka! Następnie zrobimy wybory prezydenckie i parlamentarne a do tej pory państwem dowodził będzie przewodniczący trybunału konstytucyjnego. Druga kropka, do widzenia.

Nie będę przepisywał tego co już napisano. Tutaj można poczytać nieco konkretniej co i jak.
Generalnie Egipt po tej decyzji świętował całą noc.


My też się cieszymy bo to gwarantuje spokój i turystów, co najmniej do czasu aż nowy prezydent nie zacznie wariować. 

Pozdrawiamy,
AiP

wtorek, 2 lipca 2013

Mursi Go!!! Oraz ciekawostki i klątwa faraona, czyli sraj się:)

No to się zaczęło!

Wszyscy się bali że można będzie zginąć i że będzie chaos i koniec świata. A tu, przynajmniej póki co, trzeba narodowi egipskiemu honory zwrócić. Owszem protesty są ogromne Kair, Luksor, Aleksandria, Suez, nawet w takiej pipidówie Safadze demonstracja w niedzielę była. W sumie na ulice wyszło kilkanaście milionów ludzi, ale większość przebiegła w miarę pokojowo i można powiedzieć, że w sposób niemal cywilizowany. 


W skrócie o co się w ogóle rozchodzi.

Miliony chcą ustąpienia Prezydenta Mursiego bo jest debilem(co przynajmniej z tego co się tutaj dowiedzieliśmy jest faktem). 
No tak, ale ktoś na Niego chyba głosował, tak?
No tak, ale w czasie wyborów ponoć płacono ludziom żeby na niego głosowali, a jak nie chcieli brać to ich zastraszano.
Generalnie taką dyskusję można ciągnąć godzinami. 

Wyszli więc na ulice i chcą żeby ustąpił. Jakby mu zależało na kraju to by podziękował grzecznie za cały rok i zniknął. Ten jednak dalej "rządzi". Ma nawet swoich zatwardzialców, którzy robią swoje demonstracje poparcia w Kairze. Ważne żeby się te dwie grupy nie spotkały bo się sporo krwi poleje. Tego pilnuje armia kraju. Armia postawiła nawet ultimatum prezydentowi(u nas to chyba prezydent jest zwierzchnikiem sił zbrojnych i to On może komuś ultimatum stawiać a nie odwrotnie), że ma sobie w 48h poradzić z sytuacją w Kraju albo ustąpić. Pan prezydent oczywiście ultimatum odrzucił.

Czekamy dalej. Ramadan zaczyna się dziesiątego :)

Aha, u nas oczywiście jest bezpiecznie, generalnie wszystkie hotele są miejscami bezpiecznymi i tutaj życie toczy się obok tego wszystkiego w sposób zupełnie normalny. Jedynym odstępstwem od normy jest brak wycieczek do Luksoru czy Kairu żeby piramidy zobaczyć, no ale tam faktycznie teraz pchaliby się tylko samobóje.

Z cyklu ciekawostki i tematy lżejsze.

Ten koleżka poniżej to Martin. Nasz bezpośredni zwierzchnik, pół-niemiec, pół-włoch. Mega wesoła szwabina, on sam mówi że niemiecki jest beznadziejny. No spróbuj kobiecie miłość po niemiecku wyznać, przecież to brzmi jakbyś chciał ją z domu wyrzucić.
No i mieliśmy gdzieś w zeszłym tygodniu dzień wolny i wieczorem przyszli z Mariją(koleżanka z ekipy z Rosji), że jadą o Hurghady i czy z nimi jedziemy. My, że nie mieliśmy już planów na wieczór poza się wyspaniem, że pewnie, że jedziemy. No i wsiadamy do auta i jedziemy(my z tyłu), a Martin (kierowca) do Marii żeby mu z plecaka piwo wyjęła bo ma ochotę. Dwa sobie po drodze na luzie wygrzmocił i mówi że przecież tutaj niema alkomatów, a po dwóch piwkach to chyba dalej umie jeździć? Wesoło było: jedziemy gdzieś na środku pustyni, w środku niczego, w kraju na skraju rewolucji, w aucie prowadzonym przez pijanego Niemca. W ogóle to tylko kierowca pił w trakcie jazdy:)
Dalej.
Jeszcze jak byliśmy tutaj na wakacjach to nam mówili, że jak nie chcemy mieć przygód żołądkowych to nie należy brać w ogóle do ust wody z tutejszych kranów. No i robiliśmy tak przez pierwsze dwa tygodnie, że nawet do mycia zębów woda z butelki. No ale, że Przemo jest mądrzejszy i twardziel to przecież jemu nie zaszkodzi nie?! 
Zaszkodzi :) 
Ale dwa dni pochorujesz a potem już luz, możesz zęby myć jak człowiek.
Jest tak jak przy przeziębieniu, czyli osłabiony człowiek i bolą mięśnie, kości i brzuch, drgawek niema bo ciężko żeby w Egipcie zimno było, tylko zamiast gardła pali dupa i średnio co 2 godzinki do kibelka :)
Od tamtej pory "sraj się" jest dosyć wesołym powiedzonkiem:)
A paradoks sraczki: "Często i rzadko jednocześnie".

Oprócz tego czorni już jesteśmy jak nutella:

Tutaj jest nasz filmik na którym widać kolejkę na stację benzynową w środę na cztery dni przed planowanym początkiem protestów. Ropy już się nie dało kupić do końca. Ludzie po ostatniej rewolucji stali się bardziej przewidujący.

Mamy też filmiki nagrane telefonem Agnieszki z jazdy po Hurghadzie, ale muszę je jakoś podocinać żeby się to dało oglądać.

Pozdrawiamy!

AiP
ps. fajnie jest jak ktoś czasem jakiś komentarz napisze, do czego zachęcamy!